Przeczytaj również:
- Praktykujący, ale czy... wierzący?
Rozpoznać największe przeszkody w modlitwie - "SZALEŃSTWO MODLITWY"
Mam wrażenie, że w naszym życiu modlitewnym napotykamy na dwie ogromne przeszkody, a obie mają korzenie w naszej grzesznej naturze. Po pierwsze jesteśmy dumni. Nie prosimy, ponieważ przyznanie się do tego, że czegoś nam potrzeba, i proszenie o pomoc sprawia, że jesteśmy postrzegani jako niekompetentni, niekompletni, ułomni i niedoskonali - a nasza duma na to nie pozwala. To właśnie duma podpowiada: „Hej, nie jesteś taki beznadziejny. Rozpacz - no, no, po co od razu takie mocne, odrażające słowo! Okej, być może zmagasz się z kilkoma pomniejszymi ‹‹kłopotami›› - jak grzech, wieczne potępienie, siły piekielne, błędne koło nałogów, śmierć, cierpienie, wrodzony egoizm - ale nie przejmuj się, poradzisz sobie z nimi wszystkimi”.
Muszę wyznać, że gdy piszę ten rozdział, raz po raz przynajmniej jakaś część mnie dosłownie się wzdryga. Co jeśli jakiś wyrafinowany, bardzo wymagający czytelnik weźmie do ręki tę książkę i zacznie akurat od tego rozdziału? Czy nie wykpi mojej charakterystyki desperacji? Czy nie uzna jej za dowód, że chrześcijanie to zacofani antyintelektualiści? Oczywiście te lęki ujawniają jedynie pychę, która jątrzy się gdzieś w ciemnych, zawilgoconych zakamarkach mego serca.
Niemniej jestem nie tylko dumny. Jestem także głęboko niepewny. Brak pewności zatrzymuje nas na naszej ścieżce ku Bogu, chwyta za gardło i syczy do ucha: „Poczekaj no chwilę, a kimże ty jesteś, żeby iść do Boga i prosić o to, czego ci potrzeba? Wszechświat jest ogromny, a ty jesteś tylko pyłkiem - czasem pyłkiem brudu - na tej mikroskopijnej planecie. Jeśli Bóg naprawdę gdzieś jest, to dlaczego miałby się interesować akurat tobą”. Kiedy mąż mojej znajomej, Betsy, zmarł na raka, powiedziała mi: ,,Czuję, że nie ma we mnie nic, co można by kochać, i że nigdy nikt już nic takiego we mnie nie znajdzie. Mój mąż mnie ‹‹opuścił››. Wiem, że to nie jego wina, ale czuję się teraz taka samotna. Dlaczego ktokolwiek - włącznie z Bogiem - miałby kiedykolwiek chcieć mnie pokochać”.
Rzecz jasna, mamy parę niezłych powodów, aby czuć się niepewnie. Kiedy Blaise Pascal, pobożny siedemnastowieczny matematyk, rozmyślał nad ogromem kosmosu (nazywał go nicością, z której się wyłaniamy, i nieskończonością, która nas pochłania) i nad naszą egzystencją marnego pyłku, stwierdził z drżeniem: ,,Wiekuista cisza tych przestrzeni przeraża mnie”. Naprawdę jesteśmy pyłkami na planecie, która sama jest pyłkiem.
Z drugiej jednak strony Ewangelia ogłasza nowinę, której nieskończone piękno powinno nas zachwycić: Jezus pojednał nas z Bogiem Ojcem, zatem w Chrystusie, przez Chrystusa, z Chrystusem i dzięki Chrystusowi, który umarł za nasze grzechy, powstał z martwych i za nami oręduje, możemy na zawsze pogrzebać naszą dumę i niepewność. Chrystus spłacił dług za nasz grzech; zniszczył listę oskarżeń przeciwko nam (por. Kol 2, 13-15). W Nim otrzymujemy idealne świadectwo prawości i On je nam wręcza mocą samej łaski jako dar Boży. Biblia mówi nam zatem: „W Nim mamy śmiały przystęp [do Ojca] z ufnością dzięki wierze w Niego” (Ef 3, 12). Abyśmy mogli przyjść do Ojca, Jezus zastępuje naszą pychę i niepewność śmiałością i ufnością.
Historia człowieka zdesperowanego
Dlatego właśnie uwielbiam opowieść o zdesperowanym człowieku o imieniu Bartymeusz (por. Mk 10, 46-52). W obecności Jezusa Bartymeusz emanuje śmiałością i ufnością. Zwróćcie uwagę, że zupełnie nie ma w nim pychy. Jest w rozsypce: ślepy, obdarty, biedny. Żebrze o byle ochłap. Jest zdesperowany i ma odwagę się do tego przyznać. Słyszy, że Jezus przechodzi obok niego, więc bez ogródek woła: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” (Mk 10, 47). Ludzie towarzyszący Jezusowi (tj. apostołowie) bardzo się starają nie wpadać w rozpacz. Oni są „porządnymi” ludźmi - nie mają problemów, mocno stąpają po ziemi i cieszą się przywilejem bycia wyznawcami Jezusa. Zrozpaczeni ludzie zwykle odstręczają ludzi „porządnych”. Dlatego W historii opisanej w Ewangelii ci przyzwoici ludzie mówią Bartymeuszowi, żeby zamilkł i sobie poszedł („Wielu nastawało na niego [...], Mk 10, 48).
Podobnie jak tłum wokół Bartymeusza uczciwi ludzie (tacy jak ja!) często celują w dwóch umiejętnościach: w krzątaniu się i rozstawianiu innych po kątach. Zatem zaczynają się kręcić wokół Bartymeusza, dają mu różne rady, pouczają go i próbują napominać. Jak większość z nas chcą mu jedynie pomóc. I to jak! Odgradzają Jezusa od tego irytującego, niezbyt pięknie pachnącego i obszarpanego desperata. Bycie pomocnym zawsze stawia nas za sterami. Bezsilność zmusza nas, byśmy je puścili i wznieśli wołanie ku Bogu, jak to czyni Bartymeusz. Oczywiście ten „pomocny” tłum nie wzrusza Bartymeusza, który odrzuca tę powierzchowną dewocję i woła (kradzo) jeszcze głośniej: „Synu Dawida, ulituj się nade mną!”. W wersecie 49 czytamy, że „Jezus przystanął”. To niesamowite. Wcześniej, w wersecie 32, dowiadujemy się, że ,,[. . .] byli [Jezus i apostołowie] w drodze, zdążając do Jerozolimy, Jezus wyprzedzał ich tak, że się dziwili [. . .]”.
To naprawdę mocna scena: Jezus jest w drodze do Jeruzalem, gdzie ma umrzeć za grzechy świata i powstać ponownie, by tchnąć nowe życie w całe stworzenie. Jego misja ma ogromne znaczenie: ma zmienić oblicze świata. Z płonącymi oczami i wielką żarliwością Jezus prowadzi swych towarzyszy. Nic Go nie powstrzyma. Gdy najsilniejszy z jego apostołów, Szymon Piotr, próbuje przeszkodzić w misji Jezusa, ten odpowiada mu: „Zejdź Mi z oczu, szatanie” (Mk 8, 33).
I nagle coś sprawia, że się zatrzymuje. Ktoś wznosi wolanie ku Bogu. Jakiś zdesperowany żebrak odtrąca wszystkich sceptyków i tych „porządnych” ludzi, którzy modlą się spokojnie i starannie, i bez zażenowania ośmiela się krzyczeć do Boga. W obecności Jezusa ten człowiek nie okazuje ani krztyny niepewności. Doświadcza kompletnej śmiałości i ufności. Dlatego, gdy Jezus pyta: „Co chcesz, abym ci uczynił?”, ten odpowiada wprost: „żebym przejrzał”.
Bartymeusz wykrzykuje - śmiało, pewnie, bez ogródek, bez pięknych słów i bez tłumaczenia się. Jest mistrzem żywiołowej i wypełnionej nadzieja desperacji. Bartymeusz wiedział, co stanowi istotę modlitwy: modlitwa jest niewiarygodnym zaproszeniem od szczodrego Boga skierowanym do ludzi potrzebujących. Dobry i święty Bóg, który jest naszym Ojcem przez Chrystusa, zaprasza nas, byśmy do Niego przyszli. Mamy kłopoty, potrzebujemy pomocy, więc wołamy: ,,Boże, pomóż, potrzebuję Cię. My Cię potrzebujemy”. l Wtedy Bóg odpowiada: „Najwyższa pora! Najwyższa pora, byście wyzbyli się złudzenia o swojej niezależności, swojej pychy i swojej niepewności. Urodziliście się jako ubogie istoty ludzkie, umrzecie jako ubogie istoty ludzkie - i między tymi dwoma najważniejszymi punktami waszej historii będziecie żyli jako ubogie istoty ludzkie. Tak jak Bartymeusz, jesteście zdesperowani. Lecz ja jestem hojny chodźcie do Mnie, proście, przyzywajcie Mnie i krzyczcie”.
Żródło: fragment książki SZALEŃSTWO MODLITWY - Matt Woodley